Bycie pracującą mamą to nie „bułka z masłem”. Moim zdaniem zbyt mało mówi się o tym jak trudnym, a czasami wręcz karkołomnym zadaniem jest dla wielu mam łączenie pracy i macierzyństwa. Karmione obrazkami pięknych i uśmiechniętych kobiet przy komputerach z równie pięknymi i uśmiechniętymi bobasami na kolanach grzecznie siedzącymi na kolanach tejże i kibicującymi jej (cicho i spokojnie) w pracy wykonywanej na laptopie… Niestety te obrazki mają wielką moc. Wgryzają się w nasze mózgi i kształtują wyobrażenia o świecie.
Przez takie obrazki wydaje nam się, że wszystkie mamy są piękne, uśmiechnięte, pełne energii, mają czyste, grzeczne dzieci i tylko u nas coś nie działa „jak powinno“, tylko z nami „coś jest nie tak“. To jakby na naszych oczach stworzono nowe tabu. Zbyt ciasne ramki, w które nie mieści się nikt normalny. Coś jak dżinsy z podstawówki, w które nie masz szans się wbić …
Nie wypada nie chcieć pracować, realizować siebie i swoich pasji. Wypada się uśmiechać, być szczęśliwym, bogatym, pięknym, szczupłym, wysportowanym, z gromadką szczebiocących, grzecznych i miłych dzieci, które robią to, co się im powie. Nie wypada nie pracować, mieć wypalenie rodzicielskie albo depresję, trudności w małżeństwie, kryzys, otyłość, nałogi … Nawet zbytnio emocji pokazywać nie wypada (nie daj boże być agresywnym), wszystko ma być takie wygładzone, stonowane, piękne, perfekcyjne, „polukrowane“. Nieludzkie, chciałoby się powiedzieć.
Wcale nie musimy czytać kolorowych magazynów czy oglądać telewizji, żeby się „napaczyć“ na taki nierealny świat. W końcu mamy media społecznościowe! Facebook, Instagram, Pinterest, Linkedin … Do wyboru, do koloru. Jak wydaje Ci się, że masz fajne życie i ugotowałaś smaczną zupę – zerknij na fejsa. Zobaczysz, że Twoja zupa jest słaba w porównaniu z tym, co robią inni. Oczywiście „inni“ rzadko wrzucają coś o tym jak wygląda ich zwykłe, codzienne życie. Kto by chciał to oglądać i lajkować? Wrzucają same „hajlajty“ – cudne podróże, piękne uśmiechy, super imprezy, jedzenie w restauracji … no wiecie. Stajemy się redaktorami naczelnymi naszych własnych magazynów i pokazujemy to, co wyjątkowe, piękne itepe. Oczywiście to nie dotyczy tylko mam. Sprawa jest znacznie szersza i wykracza poza tematykę, tego artykułu.
No dobrze, skoro w takim świecie żyjemy, to co można zrobić, żeby nam było łatwiej? Co mogą zrobić mamy, aby pracować i nie zwariować? Proponuję praktykować trzy sprawy. Praktykować, czyli robić to ciągle. Na tyle często, aby nam to „weszło w krew“, czyli stało się nawykiem (jak mycie zębów).
3 x dlaczego
Moja przyjaciółka mówi, że wszystko jest kwestią motywacji. Nie mogę się z nią nie zgodzić. Tylko jak to robić w praktyce? Można zadawać sobie pytanie dlaczego. Dlaczego zdecydowałam się na powrót do pracy? Dlaczego podjęłam taką decyzję? Dlaczego chcę pracować? Dlaczego to jest dla mnie ważne?
To pytanie pozwala odkryć nasze pokłady motywacji, pozwoli wytrwać w trudnych momentach, mieć siłę by pokonać przeszkody. Warto sobie zapisać te odpowiedzi, by mieć czarno na białym nasze motywacje i móc sięgnąć do nich w momentach kryzysowych.
Sieć wsparcia
Słyszałam kiedyś takie powiedzenie, że sami możemy iść szybciej, ale razem zajdziemy dalej. Częściej niż bym chciała doświadczam, że mit matki Polki i duch „Siłaczki“ trzymają się mocno. A … jeszcze Zosia Samosia. Oczywiście nie wszystkie to mamy i nie zawsze. Czasem łatwiej nam prosić o pomoc, a czasem trudniej. Bez tego jednak żadna pracująca mama daleko nie zajedzie. Tak naprawdę mamy, które są „mamadżerami“ także bez sieci wsparcia narażają się na wypalenie rodzicielskie.
W sumie to nie trzeba tu wiele nowego robić. Praktycznie każda mama ma już elementy sieci wsparcia zbudowane wokół siebie. Jak ona wygląda? Możesz sobie ją wyobrazić jako kręgi osób, które Cię otaczają. Im bliższy krąg, tym bliższe są to osoby. Im dalszy, tym bardziej są to profesjonaliści i instytucje.
Kto już dziś należy do Twojej sieci wsparcia?
- rodzina – osoby spokrewnione – dziadkowie, ciocie i wujkowie, rodzeństwo, kuzynostwo
- przyjaciele – osoby Ci bliskie ze względu na relacje, które was łączą
- znajomi – osoby bliskie ze względu na lokalizację – sąsiedzi, znajome mamy z pracy i z „piaskownicy“
- instytucje opiekuńcze i edukacyjne – niania, żłobek, przedszkole, szkoła,
- miejsca gdzie dzieci uczęszczają na zajęcia dodatkowe
- specjaliści – pediatra, psycholog, dentysta, rehabilitant, lekarze, nauczyciele.
O sieci wsparcia warto pamiętać częściej niż od święta, świadomie ją budować i pielęgnować. Im ambitniejsze mamy plany zawodowe i rozwojowe i/lub skomplikowaną sytuację rodzinną, tym bardziej jej będziemy potrzebować. Warto pomyśleć o niej już dziś, a nawet wypisać sobie na kartce te osoby, które mamy w swojej sieci wsparcia. Co ważne, to nie muszą być osoby które nam pomagają przy dzieciach. To może być przyjaciółka, do której mogę zadzwonić w drodze z pracy i się „pożalić“ albo trener pływania (Twój, nie dzieci!).
„Ostrzenie piły“
Stephen Covey, autor „Siedmiu nawyków skutecznego działania“ nazywa ten nawyk „ostrzenie piły“. Chodzi tu o regenerację, odzyskiwanie sił, dbanie o siebie, odpoczynek, rozwój, sport i wszelkie aktywności, które pozwalają Ci budować swój poziom energii. I nie chodzi tu o wakacje raz do roku. Chodzi o małe kroki, stałe elementy wpisane w Twój kalendarz, które dają Ci siłę, żeby ciągnąć cały wagon spraw do załatwienia w pracy i w domu i nie paść z wyczerpania. W końcu pracująca mama często ma więcej niż jeden etat do „ogarnięcia”.
Stephen Covey podpowiada, że warto „ostrzyć piłę“ w czterech sferach:
- fizycznej
- umysłowej
- emocjonalnej
- duchowej
W strefie fizycznej to może być: sen (ciągle zbyt mało doceniany, absolutny fundament dobrego samopoczucia!!!), ćwiczenia, oddychanie, picie wody, zbilansowana dieta, spacery. Strefa umysłowa to na przykład uczenie się nowych rzeczy, czytanie, rozwiązywanie zadań, programowanie, pisanie. W strefie emocjonalnej dbamy o nasze serce i relacje poprzez spędzanie czasu z tymi, których kochamy, wolontariat, pomaganie innym, kawę z przyjaciółką, randkę z mężem. Strefa duchowa obejmuje praktyki duchowe, modlitwę, medytację, kontemplację, obcowanie z naturą, studiowanie literatury. Warto pamiętać, że wszystkie te strefy się przenikają i niektóre działania mogą obejmować kilka sfer. Na przykład spacer z bliskimi pomaga zadbać o sferę fizyczną i emocjonalną.
Oczywiście to są tylko przykłady, a nie zamknięta lista działań, które mogą być Twoim „ostrzeniem piły“. Napiszcie w komentarzach jakie jeszcze macie sposoby – zainspirujcie innych do działania!
Odpuszczanie
Miały być trzy praktyki, ale na koniec wepchała mi się jeszcze jedna. Być może ważniejsza niż trzy poprzednie. Odpuszczanie to jest moja osobista codzienna praktyka. Stosuję ją wtedy, gdy mam dość przytomności/świadomości/obecności, żeby zauważyć, że pojawia się we mnie opór/sprzeciw przeciw sytuacji takiej, jaka ona jest. Gdy zaczyna mi się palić czerwona lampka i jestem gotowa zaatakować: bałagan w kuchni, dzieci które nie chcą współpracować przy wyjściu do szkoły albo zbyt długą lista rzeczy do zrobienia. To może być odpuszczenie, czyli nie zrobienie czegoś. Czasem tyle wystarczy. Czasem idę jeszcze o krok dalej i odpuszczam głębiej, na subtelniejszym poziomie.
Jak praktykuję subtelne odpuszczanie?
- Zauważam – ten opór, który się we mnie pojawia. Czasem to jest myśl, że coś jest nie tak jak „powinno być”, czasem po prostu napięcie w ciele.
- Wchodzę w to – zamiast uciekać, trwam w tym uczuciu, zanurzam się w nim (choć to z reguły niezbyt nieprzyjemne) i po prostu jestem obecna.
Jeśli zanurzę się w to uczucie w pełni i po prostu jestem w nim obecna, zazwyczaj po kilku chwilach traci ono swoją intensywność, rozpuszcza się, rozwiewa jak mgła.
Chcesz wiedzieć więcej o tej metodzie? Przeczytaj książkę Davida R. Hawkinsa „Technika uwalniania” wyd. Virgo.
A jak Ty zadbasz o to, żeby nie zwariować? Którą z tych czterech praktyk zajmiesz się w pierwszej kolejności? Jaki zrobisz pierwszy krok? Kiedy?
Ostatnie komentarze